Egzamin gimnazjalny z matematyki. Rozmowa z Marcinem Karpińskim w Gazecie Wyborczej

KarpinskiPrzewodniczący Rady Programowej IRE, Marcin Karpiński, udzielił wywiadu Justynie Sucheckiej z Gazety Wyborczej. Rozmowa dotyczyła tegorocznego egzaminu gimnazjalnego z matematyki.

„Niech ci, którzy mówią o testomanii, sami rozwiążą te zadania”.

Autor zdjęcia: Jakub Swerpel

Justyna Suchecka: Uczniowie, jak rzadko, piszą w mediach społecznościowych, że zadania im się podobały, a panu?

Marcin Karpiński: Mnie również i to z kilku powodów. Przede wszystkim w porównaniu z poprzednimi latami i z arkuszami maturalnymi na egzaminie gimnazjalnym było widać nastawienie jego autorów na rozumienie pojęć i rozumowanie.

Nie próbowano uczniów zamęczyć żmudnymi obliczeniami?

– Obliczenia też były potrzebne. Ale udało się zachować pewną równowagę pomiędzy sprawnością rachunkową a myśleniem, które uczniom jest potrzebne nawet bardziej.

Czyli to nie była testomania?

– Zdecydowanie nie. Zadania gimnazjalne nie są tak przewidywalne jak maturalne. Nie da się ich wyuczyć, czy jak to się mówi – „wytłuc” – rozwiązując ciągle to samo na korepetycjach. Niech ci, którzy mówią o testomanii, sami spróbują je rozwiązać.

Uczenie się „pod taki egzamin” naprawdę nikomu nie zaszkodzi. Bo gimnazjaliści dostają tu zadania, nad którymi trzeba się zastanowić. Nawet w tych zamkniętych, trzeba wiedzieć, co się wybiera. Jak ktoś „strzela”, to rzeczywiście w jednym zadaniu ma 25 proc. szans na trafienie. Ale już w dwóch – wielokrotnie mniej. Szansa na trafienie w taki przypadkowy sposób poprawnych odpowiedzi w trzech kolejnych zadaniach jest już bliska promila. Jak ktoś tego nie widzi, to nie zna matematyki.

Które zadania były najlepsze?

– Sporo, np. już jedno z pierwszych, o odległościach. Nie trzeba ich tu było wyliczać, wystarczyło tylko wiedzieć, co od czego odjąć lub dodać, żeby wiedzieć, jaki będzie wynik.

Dobrym zadaniem jest też czwarte, o potęgach. Trzeba było w nim i rachować, i rozumować. Najpierw rzeczywiście trochę policzyć, ale potem wykazać się wiedzą, jak porównać potęgi.

Co dla uczniów mogło być najtrudniejsze?

– Zapewne zadania na argumentację, bo one zwykle sprawiają trudności. Bardzo się jednak cieszę, że CKE z tych zadań nie rezygnuje. Ten typ wymaga pogłówkowania. Niestety, panuje fałszywe przekonanie, że jak uczeń jest słabszy, to nie dla niego. Nauczyciele mówią: niech najpierw nauczy się rachunków. To oczywiście błąd.

Tegoroczne zadanie na argumentację jest o tyle udane, że powinni poradzić sobie z nim również ci uczniowie, którzy może niekoniecznie bardzo sprawnie operują językiem matematycznym.

A co się panu nie podobało?

– Arkusze zwykle powstają jako taki zlepek zadań przygotowanych przez różne komisje egzaminacyjne. W efekcie w tym roku mieliśmy dwa zadania, pewnie z dwóch różnych komisji, które były bardzo podobne, bo oba można było rozwiązać za pomocą równań. A to oznacza, że dwa razy sprawdzaliśmy to samo. Niepotrzebnie.

Ministerstwo Edukacji Narodowej od przyszłego roku rezygnuje ze sprawdzianu szóstoklasisty, może egzamin gimnazjalny też jest niepotrzebny?

– Jestem przekonany, że jest potrzebny.
Nie chodzi nawet tyle o pewien rodzaj motywacji i to, że na koniec kolejnego etapu nauki dajemy uczniom i nauczycielom informacje o tym, czego się nauczyli. Ważniejsze jest to, że w skali całego kraju uczniowie rozwiązują jednorodne zadania, dostają czytelny przekaz, co w matematyce jest ważne. A wiemy, że jest to argumentacja i rozumowanie.
Egzaminy zewnętrzne to jedno z niewielu narzędzi w ręku państwa, które pozwala takie sygnały wysyłać. Podstawa programowa to mało.
Niektórzy mówią, że mamy w Polsce nadmiar testów, ale my je przecież robimy co trzy lata. Są państwa, które takie standaryzowane egzaminy przeprowadzają co semestr. Wydaje mi się, że dotąd zachowywaliśmy zdrową równowagę.

Cały tekst: http://wyborcza.pl